KAZIMIERZACY
DZIEJE ŻYCIA FLORENTYNY WALENCIK
KAZIMIERSKIEJ AKUSZERKI SPISANE PRZEZ JEJ WNUCZKĘ
Powoli odchodzą już pokolenia, które ją pamiętały. Przez dziesiątki lat znali ją niemal wszyscy w Kazimierzu i okolicy. Przyjęła około 10 000 porodów przez ponad 40 lat pracy. Przy jej pomocy przyszły na świat dzieci polskie i żydowskie.
Kazimierzanką stała się z wyboru. Urodzona w wielodzietnej rodzinie Niedbalskich w Kielcach w 1895r. uczyła się prywat-nie (czasy zaborów). W wolnej Polsce ukończyła znaną warszawską szkołę położnych przy ul. Karowej z oceną bardzo dobrą, z odznaczeniem. Niestety jak na prawdziwą emancypantkę przystało (praca zawodowa kobiet była wtedy mało popularna) panna Flora Niedbalska nauczyła się palić papierosy (na dyżurach nocnych). Do końca życia paliła 1 paczkę dziennie, obowiązkowo z fifką. Tym „przyjemnościom” towarzyszył często duży kubek mocnej kawy.
Los zdecydował, że przyjechała do Puław – do pracy, a tu skierowano ją do Kazimierza, gdzie brakowało położnej (jak wówczas mówiono akuszerki). Był to rok 1921. Jak sama pisała „musiałam zacząć pracę od zwalczania tzw. babek, ale stopniowo było coraz lepiej”. W Kazimierzu wkrótce poznała przyszłego męża – Ludwika Walencika i zamieszkała przy ul. Lubelskiej, a nad gankiem domu zawiesiła tabliczkę „Akuszerka F. Walencikowa”. Tabliczka zachowała się do dziś w domowych pamiątkach. Moja babcia była prawdziwą pracoholiczką. Musiała być gotowa na każde wezwanie, a dzieci rodziło się bardzo dużo. Współpracujący z nią lekarze podziwiali jej profesjonalizm. W dzień czy w środku nocy szła, jechała do pacjentek.
Nieregularny tryb życia przyczynił się do oryginalnego prowadzenia własnego domu. Pani Florentyna spała przecież o różnych porach doby.
W czasach Polski międzywojennej mieszkając wśród Żydów posługiwała się językiem ydisz. To od niej usłyszałam wiele, często zabawnych historii z życia tej społeczności. W rodzinach żydowskich rodziło się dużo dzieci, ale największą radość objawiano przy narodzinach syna. Mawiali wówczas: „aj pani Walencikowa, ale śliczna chłopaka”.
Po drugiej wojnie światowej stanęła na czele izby porodowej w Kazimierzu. W nowej rzeczywistości wszystko tworzyło się od zera. Trzeba było walczyć o strzykawkę, o fartuch i z nową falą tzw. „babek”. Nic jej nie zniechęciło. Twardą ręką (miała silną osobowość) prowadziła ukochaną porodówkę aż do przejścia na rentę w latach 60-tych.
W izbie porodowej przy ul. Lubelskiej znalazły się miejsca pracy dla wielu kobiet: położnych, salowych, kucharki, praczki. Położnice mogły liczyć na dobre posiłki (kuchnia pani Leontyny Jakubowskiej). O czystą pościel dbała pani Stefa Siedliska. Obecnych czasów doczekały nieliczne: salowa pani Maria Błaszczyńska (teraz Klinkiewicz), położna pani Bogusia Załuska.
W pierwszych latach powojennych rodziło tak dużo kobiet, że w małej izbie porodowej brakowało miejsc. Wówczas kobiety czekały na rozwiązanie w naszym domu przy ul. Lubelskiej 19. Sama pamiętam jeden taki poród – na świat przyszła dziewczynka Ewa.
|