Tadeusz Ruciński
Placówka Armii Krajowej w Kazimierzu Dolnym w końcowym okresie okupacji niemieckiej pod względem organizacyjnym wchodziła w skład 15 Pułku Piechoty AK – kontynuatora tradycji znanego przed wojną 15 Pułku Piechoty „Wilków” w Dęblinie. W dziejach tej Placówki, spośród wydarzeń godnych uwagi, należy wymienić akcję pod Zastowem. W dniu 25 lipca 1944 r. do dowódcy Placówki kpt. Zygmunta Romanowskiego ps. Wola wpłynął meldunek, że w pobliskim Zastowie oddział SS przygotowujący się do przeprawy przez Wisłę, rozpoczął rabunek u mieszkańców tej wsi. W tej sytuacji d-ca Placówki zlecił ppor. Januszowi Furdalowi (ps. Dębicz) i jego plutonowi niezwłocznie wyruszyć z odsieczą do tej wsi. Do tego plutonu dołączyło się kilku ochotników, a wśród nich: Marian Wójcikiewicz (ps. Żbik), Bolesław Doraczyński (ps. ?) oraz ja Tadeusz Ruciński (ps. Rozchodnik). Liczebność tego rozszerzonego oddziału wynosiła około 30 ludzi uzbrojonych w 1 rkm oraz pistolety maszynowe i granaty zrzutowe. Naszej sanitariuszce – Hani Bulkównej (ps. ?) przydzielono wóz konny, na którym znajdowały się zapasy amunicji i materiały opatrunkowe. Cały oddział wyruszył w godzinach popołudniowych drogą przez Cholewiankę, Albrechtówkę oraz wzgórzami przez Mięćmierz do Zastowa. Dodać należy, że wzgórza te wtedy nie były tak porośnięte drzewami i krzewami jak obecnie, co sprawiało iż nasz oddział przez przeszło godzinę był z pewnością śledzony przez niemieckich obserwatorów po drugiej stronie Wisły. Na szczęście dla nas nie doszło jednak do prób ostrzału przez środki ogniowe nieprzyjaciela. Po dotarciu do Zastowa okazało się, że Niemcy opuścili już wieś i schronili się za wałem przeciwpowodziowym, nieco powyżej ujścia rzeczki Chodelki do Wisły, w nadbrzeżnym pasie terenu, pośniętym olchami i gęstymi zaroślami. Prawdopodobnie, przyczyną opuszczenia wsi przez Niemców, było zauważenie przez nich nadchodzącej odsieczy. Nasz oddział, prowadzony przez miejscowego przewodnika, dotarł do strefy zajmowanej przez niemiecki oddział, zajął pozycję wyjściową do natarcia i na przestrzeni około 150 metrów rozwinął tyralierę, po czym strzelając dotarł do podnóża wału. Następnie po obrzuceniu Niemców granatami przeskoczyliśmy grzbiet wału i przez dłuższy czas ostrzeliwaliśmy gęste zarośla. Gdy okazało się, że ze strony nieprzyjaciela nie było odpowiedzi ogniowej, można było obejrzeć teren leżący tuż za wałem.
W zaroślach zauważyłem chłopaka i dziewczynę, których Niemcy uprowadzili z Zastowa. Dziewczyna prawdopodobnie musiała być gwałcona przez niemieckich żołdaków, o czym świadczył jej stan fizyczny i psychiczny, zaś chłopak nie omieszkał skorzystać z okazji i po ucieczce Niemców obdarł z munduru, bielizny i butów zwłoki jednego z nich, poległego od naszego ostrzału. Porzucone części wyposażenia świadczyły o pośpiechu uchodzących żołnierzy niemieckich a liczne ślady krwi na trawie i liściach krzewów dowodziły, że rannych musiało być co najmniej kilku. Wkrótce rozeszła się wiadomość, że kolega Marian Wójcikiewicz został ciężko ranny w głowę, trafiony w czasie skoku przez wał. Wprawdzie sanitariuszka Hania zabezpieczyła ranę opatrunkiem, to jednak stan rannego wymagał fachowej pomocy lekarskiej, co wiązało się z koniecznością natychmiastowego opuszczenia pola walki. W tej sytuacji zachodzące słońce, zmęczenie marszem i natarciem oraz przygnębienie wywołane ciężkim zranieniem naszego kolegi zmusiło nas do zaprzestania dalszej penetracji trudnego terenu i opuszczenia miejsca potyczki, zwłaszcza, że po odjeździe sanitariuszki z rannym kolegą dalsi potencjalni ranni byliby pozbawieni nawet tej skromnej pomocy medycznej. Dowódca – ppor. Furdal zarządził więc wycofanie oddziału do pobliskiego Wilkowa. Wkrótce po dotarciu do Wilkowa kolega Wójcikiewicz zmarł. Mimo zmęczenia noc w Wilkowie minęła bez snu i wczes-nym rankiem, tym razem przez Jeziorszczyznę, Czerniawy i ulicę Nadrzeczną dotarliśmy do kościoła św. Anny, gdzie na noszach złożono zwłoki zmarłego Kolegi. Po modlitwie wyszliśmy z kościoła i w tym momencie w górną część narożnika kościoła trafił i wybuchł granat artyleryjski średniego kalibru. Jak się później okazało, to zostaliśmy zauważeni przez niemiecką czujkę, okopaną na Górze Trzech Krzyży, która spowodowała ostrzał kościoła przez działo zza Wisły. Wkrótce przez Doły i pobliski wąwóz dotarliśmy do miejsca zakwaterowania na Górach I w domu, w miejscu gdzie obecnie znajduje się stacja przekaźnikowa TV. Jeśli chodzi o dalsze koleje zwłok Kolegi Wójcikiewicza, to przypuszczam, że Rodzina Zmarłego ze względu na rozpoczęty ostrzał miasta, uznała za bezpieczniejsze pochowanie Go obok kościoła św. Anny.
Lublin, dnia 9 czerwca 2002 r.
|